Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień sześćdziesiąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 60. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ SZEŚĆDZIESIĄTY.

Cygan nazajutrz tak dalej mówił:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Od dziesięciu lat zostawałem ciągle przy boku arcyksięcia. Smutnie upłynęły mi najpiękniejsze lata mego życia, chociaż wprawdzie nie weselej one upływały dla reszty Hiszpanów. Zaburzenia zdawały się codzień kończyć, nigdy jednak nie kończyły. Stronnicy Don Phelipa rozpaczali nad jego słabością do księżnej Ursini, partya zaś Don Carlosa także nie miała z czego się cieszyć.
Oba stronnictwa popełniły mnóstwo błędów, uczucie zmęczenia i niechęci było powszechnem.
Księżniczka Davila, przez długi czas będąc duszą stronnictwa austryackiego, byłaby może przeszła na stronę Don Phelipa, ale raziła ją niepohamowana duma księżnej Ursini. Nareszcie ta ostatnia musiała na jakiś czas opuścić widownię swoich czynności i oddalić się do Rzymu, wkrótce jednak powróciła bardziej tryumfująca niż kiedykolwiek. Wtedy księżniczka Davila wyjechała do Algarbji i zajęła się fundacyą swego klasztoru. Księżna Sidonia kolejno straciła córkę i zięcia. Ród Sidoniów ostatecznie wygasł, majątki przeszły do rodziny Medina-Celi, księżna zaś wyjechała do Andaluzyi.
Roku 1711 arcyksiąże wstąpił na tron po swoim bracie Józefie, i został cesarzem pod nazwiskiem Karola VI. Zazdrość Europy, zamiast na Francyą, zwróciła się całkiem na arcyksięcia. Niechciano aby Hiszpania była pod jednem berłem z Węgrami. Austryacy opuścili Barcelonę i zostawili w niej margrabiego Castelli, w którym mieszkańcy pokładali nieograniczone zaufanie. Nieszczędziłem wszelkich starań aby ich tylko przyprowadzić do rozsądku, ale zabiegi moje pokazały się bezskutecznemi. Niepojmuję jaka wściekłość owładnęła umysłami katalończyków, sądzili że potrafią stawić czoło całej Europie.
Śród tych wypadków, odebrałem list od księżniczki Davila. Podpisywała się już ksienią z Val-Santa. List zawierał te jedynie wyrazy: «Jak tylko będziesz mógł, jedź do Uzedy i staraj się widzieć Ondynę. Wprzódy jednak nie zaniechaj pomówić z przeorem Dominikanów.» Książe Popoli, naczelny wódz wojsk króla Don Phelipa, obległ Barcelonę. Przedewszystkiem, kazał wznieść szubienicę na dwadzieścia pięć stóp wysoką, przeznaczoną dla margrabiego Castelli.
Zebrałem znaczniejszych mieszkańców Barcelony i rzekłem do nich: «Panowie, umiem cenić zaszczyt jaki mi sprawia wasze we mnie zaufanie, ale nie jestem wojskowym a tem samem nie zdam się na waszego dowódzcę. Z drugiej strony, jeżeli kiedykolwiek będziecie zmuszeni do kapitulacyi, za pierwszy warunek położą wam wydanie mnie, co bezwątpienia będzie dla was nader draźliwem. Lepiej zatem abym się z wami pożegnał i na zawsze was opuścił.» Gdy lud raz wpadnie na drogę niedorzeczności, chętnie naówczas pociąga za sobą jak najwięcej indywiduów i sądzi że wiele zyska na odmówieniu paszportu. Nie pozwolono mi zatem wyjechać, ale zamiar mój oddawna już był przygotowanym. Zamówiona łódź oczekiwała mnie na brzegu; o północy wsiadłem w nią i nazajutrz wieczorem wylądowałem w Florianie, rybackiej wiosce w Andaluzyi.
Nagrodziwszy hojnie majtków, odesłałem ich, sam zaś zapuściłem się w góry.
Długo nie mogłem rozpoznać drogi, nareszcie wynalazłem zamek Uzedy i samego właściciela, który pomimo astrologji z trudnością zdołał mnie sobie przypomnieć. «Señor Don Juanie — rzekł — lub raczej Señor Castelli, twoja córka jest zdrową i niewypowiedzianie piękną. Co do reszty, rozmówisz się z przeorem Dominikanów.»
We dwa dni potem, ujrzałem przybywającego sędziwego zakonnika, który rzekł do mnie: «Señor Caballero, święta inkwizycya której jestem członkiem, mniema że na wiele rzeczy w tych górach powinna patrzyć przez szpary. Czyni to w nadziei nawrócenia obłąkanych owieczek w znacznej liczbie tu się znajdujących. Przykład ich, wywarł na młodą Ondynę, zgubne skutki. Wreszcie jestto dziewczyna dziwnego sposobu myślenia. Gdyśmy ją nauczali zasad świętej naszej wiary, słuchała z uwagą i nie dawała poznać żadnego wątpienia; po chwili jednak uczestniczyła w modlitwach mahometańskich, a nawet przy uroczystościach pogan. Idź Señor Caballero do jeziora Lafrito i ponieważ masz do niej prawo, staraj się zbadać jej serce.»
Podziękowałem szanownemu dominikanowi i udałem się na brzegi jeziora. Przybyłem przez przylądek położony od północy. Ujrzałem żagiel przesuwający się po wodzie z szybkością błyskawicy. Zacząłem podziwiać budowę statku. Była to łódka wązka i długa, nakształt łyżwy, opatrzona dwoma drągami których przeciw waga chroniła od wywrotu. Silny maszt, utrzymywał trój kątny żagiel, młoda zaś dziewczyna wsparta na wiosłach, zdawała się ulatywać i muskać powierzchnią wód. Szczególny ten statek przybił do miejsca na którem stałem. Młoda dziewczyna wysiadła, miała ramiona i nogi obnażone, zielona jedwabna suknia przylegała jej do ciała, włosy spadały w bujnych pierścieniach na śnieżną szyję, niekiedy wstrząsała niemi jak grzywą. Widok ten, przypomniał mi dzikich mieszkańców Ameryki. «Ach Manuelo — zawołałem. — Manuelo, taż to jest nasza córka?!» W istocie była to ona. Udałem się do jej mieszkania. Ochmistrzyni Ondyny od kilku lat już była umarła, wtedy księżniczka sama przyjechała i powierzyła córkę pewnej rodzinie wallońskiej. Ondyna wszelako nie chciała uznawać żadnej władzy nad sobą. W ogóle, mało mówiła, drapała się na drzewa, czepiała po skałach i rzucała w jezioro. Z tem wszystkiem nie brakowało jej na pojętności; tak naprzykład, sama wynalazła ten powabny statek, który przed chwilą wam opisywałem. Jeden tylko wyraz zmuszał ją do posłuszeństwa. Było to wspomnienie o jej ojcu, i gdy chciano aby co uczyniła, wtedy rozkazywano jej w imieniu ojca. Skoro przybyłem do mieszkania, natychmiast postanowiono ją zawołać. Przyszła cała drżąca i uklękła przedemną. Przycisnąłem ją do serca, okryłem pieszczotami, ale nie mogłem z niej wydobyć ani jednego słowa.
Po obiedzie, Ondyna odeszła znowu do swej łodzi, wsiadłem razem z nią, pochwyciła oba wiosła i wypłynęła na środek jeziora. Starałem się wszcząć z nią rozmowę, naówczas położyła wiosła i zdawała się słuchać mnie z uwagą. Znajdowaliśmy się na wschodniej części jeziora, tuż około otaczających je stromych skał. «Droga Ondyno — rzekłem — uważałażeś pilnie na święte nauki ojców z klasztoru. Ondyno, jesteś przecie istotą rozumną, masz duszę i religia powinna przewodniczyć ci na drodze życia.» Gdy tak w najlepsze zabrałem się do udzielania jej ojcowskich przestróg, nagle Ondyna wskoczyła do wody i znikła z moich oczu. Trwoga mnie zdjęła, czemprędzej powróciłem do mieszkania i zacząłem wołać o pomoc. Odpowiedziano mi że niemiałem się czego obawiać, że wzdłuż skał były jaskinie, czyli sklepienia łączące się między sobą. Ondyna znała te przejścia, zanurzała się, znikała i w kilka godzin potem wracała. W istocie wkrótce powróciła, ale tym razem zaniechałem już moich przestróg. Ondynie, jak to już mówiłem, nie brakowało na pojętności, ale wychowana w pustyni, zostawiona samej sobie nie miała żadnego wyobrażenia o stosunkach towarzyskich. Po kilku dniach, jakiś braciszek klasztorny, przyszedł do mnie od księżniczki, czyli raczej od ksieni Manueli. Miał mi dać habit podobny do swego i do niej zaprowadzić. Szliśmy wzdłuż brzegu morskiego aż do ujścia Guadiany, zkąd dostaliśmy się do Algarbji i przybyli wreszcie do Val-Santa. Klasztor był już na dokończeniu. Ksieni przyjęła mnie w klauzurze ze zwykłą godnością, odesławszy jednak świadków, niemogła wstrzymać się od rozczulenia. Rozwiały się marzenia jej dumy, zostały tylko tęskne żale za niepowróconemi uczuciami miłości. Chciałem mówić jej o Ondynie; ksieni z westchnieniem prosiła mnie abym odłożył tę rozmowę na dzień następny. «Mówmy o tobie — rzekła mi — przyjaciele twoi nie zapomnieli o twoim losie. Twój majątek podwoił się w ich rękach; ale idzie o to, pod jakiem nazwiskiem będziesz mógł go używać, niepodobna bowiem abyś dłużej chciał uchodzić za margrabiego Castelli. Król nie przebacza tym którzy należeli do powstania w Katalonji.» Długo rozmawialiśmy o tym przedmiocie, niemogąc na nic stanowczego się zgodzić. W kilka dni potem, Manuela, oddała mi tajemniczo list odebrany od posła austryackiego. Pismo zawierało pochlebne wyrazy zapraszające mnie do Wiednia. Wyznam że mało rzeczy w życiu równie mnie uszczęśliwiło. Gorliwie służyłem cesarzowi i wdzięczność jego dla mnie wydała mi się najsłodszą nagrodą.
Wszelako, nie dałem się omamić łudzącym nadziejom, znałem dobrze dworskie zwyczaje. Pozwalano mi być w łasce u arcyksięcia który napróżno dobijał się o tron, ale nie mogłem spodziewać się aby mnie ścierpiano przy boku najpierwszego monarchy chrześcijaństwa. Obawiałem się nadewszystko pewnego pana austryackiego, który zawsze usiłował mi szkodzić. Był to ten sam hrabia Altheim, który później nabrał takiej przewagi. Pomimo to, udałem się do Wiednia i uściskałem kolana jego apostolskiej mości, cesarz raczył rozważać zemną: czyliby nie lepiej było zostać przy dawnem nazwisku Castelli aniżeli wracać, do swojego i ofiarował mi znaczny urząd w swojem państwie. Dobroć jego mnie rozrzewniła, ale skryte przeczucie ostrzegało mnie że nie będę z niej korzystał. W owym czasie, kilku panów hiszpańskich porzuciło na zawsze ojczyznę i osiedliło się w Austryi. Między niemi byli, hrabiowie Lorrios, Oias, Vasquez, Taruca i kilku innych. Znałem ich dobrze i wszyscy namawiali mnie abym poszedł za ich przykładem. Był to także mój zamiar; ale skryty nieprzyjaciel, o którym wam wspominałem, nie zasypiał tymczasem. Dowiedział się o wszystkiem co zaszło podczas mego posłuchania i natychmiast uwiadomił o tem posła hiszpańskiego. Ten mniemał, że prześladując mnie wywiąże się z obowiązku dyplomatycznego. Śród tego toczyły się ważne układy. Poseł zaczął wynajdować przeszkody i do pokładanych trudności dołączył uwagi nad moją osobą i nad rolą jaką odgrywałem. Droga ta zaprowadziła go do zamierzonego celu. Wkrótce spostrzegłem że położenie moje całkiem się odmieniło. Obecność moja zdawała się mieszać układnych dworzan. Przewidziałem był tę zmianę jeszcze przed przyjazdem moim do Wiednia i niebardzo się nią zmartwiłem. Prosiłem o pożegnalne posłuchanie. Udzielono mi je, niewspomniano o niczem i wyjechałem do Londynu. Po kilku latach dopiero, wróciłem do Hiszpanji.
Znalazłem ksienią bladą i zagrożoną wycieńczeniem. «Don Juanie — rzekła do mnie — musiałeś spostrzedz zmiany jakie czas na mnie poczynił. W istocie, czuję że niedługo doczekam się końca życia, które niema już dla mnie żadnego powabu. Wielki Boże, na ileż zarzutów zasłużyłam z twojej strony. Posłuchaj Don Juanie, moja córka umarła w pogaństwie, wnuczka moja zaś jest mahometanką. Myśl ta zabija mnie, weź — czytaj.» To mówiąc podała mi list od Uzedy, następującej treści.

«Pani i przewielebna ksienio!

Poszedłszy odwiedzić Maurów w ich jaskiniach, powiedziano mi że jakaś kobieta pragnie ze mną pomówić. Udałem się za nią do jej mieszkania gdzie mi rzekła: «Señor astrologu, ty który wiesz o wszystkiem, wytłumacz mi wypadek jaki się zdarzył memu synowi. Nachodziwszy się przez cały dzień śród wąwozów i przepaści naszych gór, zaszedł do bardzo pięknego źródła. Tam wyszła do niego jakaś prześliczna dziewczyna w której mój syn się zakochał, chociaż sądził że ma do czynienia z wróżką. Mój syn wyjechał na daleką podróż, tymczasem prosił mnie aby wszelkiemi sposobami starała się wyjaśnić tę tajemnicę.»
Tak do mnie — mówiła Maurytanka — ja zaś natychmiast odgadłem że wróżką tą była nasza Ondyna, która rzeczywiście ma zwyczaj zanurzania się w niektórych jaskiniach i wypływania z drugiej strony ze źródła. Odpowiedziałem maurytance kilka małoznaczących słów, aby ją zaspokoić, sam zaś udałem się do jeziora. Starałem się wybadać Ondynę ale napróżno, znasz pani jej wstręt do rozmowy. Wkrótce jednak niepotrzebowałem o nic się pytać, postać jej zdradziła tajemnicę. Przeprowadziłem ją do mego zamku, gdzie szczęśliwie powiła córeczkę. Niecierpliwa powrotu do jeziora, niebawem uciekła z zamku, rozpoczęła dawny, gwałtowny tryb życia i w kilka dni uległa chorobie. Nareszcie, muszę bowiem wszystko wyznać, niepamiętam aby kiedykolwiek oświadczyła się z przywiązaniem do tej lub owej religji. Co do jej córki, ta pochodząc po ojcu z najczystszej krwi maurytańskiej, musi nieodmiennie zostać mahometanką. W przeciwnym razie moglibyśmy na nas wszystkich ściągnąć zemstę mieszkańców podziemia.»
«Przekonywasz się Don Juanie — dodała księżniczka w najwyższej rozpaczy — jak muszę być nieszczęśliwą. Moja córka umarła w pogaństwie, moja wnuczka musi zostać muzułmanką!... Wielki Boże — jakże srogo mnie karzesz!» —
Gdy cygan domawiał tych słów, spostrzegł że już było poźno, odszedł więc do swoich ludzi, my zaś wszyscy udaliśmy się na spoczynek.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.