Jednostka i ogół/Ewoe! Jak ci bogowie na sposoby biorą się!

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Ewoe!
Jak ci bogowie na sposoby biorą się!


»A choć ta praca naukowa, budownicza i burząca, jest powolna i ciężka; choć droga do światła wiedzy ciernista; choć krocząc po niej, giną nieraz najdzielniejsi bojownicy, bądź nagle śród pustyń lodowych lub zabójczych zwrotnikowych wybrzeży, bądź zwolna, śród czterech ścian cichej pracowni; choć życie zatruwa im nieraz zawiść, fanatyzm lub ciemnota, to jednak niech nas pociesza i krzepi ta myśl świetlana, że w końcu zawsze zwycięży prawda«
(Moja przepowiednia, wyjęta z historycznego wstępu do zmarnowanego kursu gieografii).
»Doch giebt es Höllen aus deren Haft

Unmöglich jede Befreiung;
Hier hilft kein Beten, ohnmächtig ist hier
Des Welterlöser Verzeihung!
Kein Gott, kein Heiland erlöst dich je
Aus diesen sengenden Flammen Nimm dich in
Acht, dass wir dich nicht
Zu solcher Hölle verdammen«

Heine (Deutschland).


Jest to moje prawdziwe nieszczęście, że z powodu właściwej mi łagodności charakteru, a także właściwej wszystkim wogóle ludziom pracującym niepoczytalności finansowej, przeciwnicy moi uważają mnie stale za daleko głupszego, niż jestem w rzeczywistości (co zresztą i im samym nie zawsze na dobre wychodzi). Toż samo ma miejsce obecnie: członkowie komitetu Kasy Mianowskiego, odpowiadając mi w nr. 4 „Głosu“, byli widocznie najpewniejsi, że mają przed sobą człowieka zupełnie ograniczonego umysłowo, który nie umie myśleć o tyle logicznie, aby odkryć wykręty co do przeznaczenia jego własnego rękopisu, i nie jest o tyle obznajmiony z pieniędzmi, aby dostrzedz wolty w cyfrowych pozycyach. Może przytem szanowny Komitet liczył jeszcze i na to, iż ciągłe bezrezultatowe „odnoszenia się“ Komitetu do „Biblioteki Matemat.“ i nawzajem „Biblioteki Matemat.“ do Komitetu, a zwłaszcza ostatnie, uparte, graniczące z moral insanity, niepoczuwanie się Komitetu do błędu i do obowiązku naprawienia go, tak już wyczerpie moją cierpliwość, iż żółć zaleje mi, zamroczy mózg i logika odmówi mi posłuszeństwa.

Z drugiej znów strony, szanowni panowie z Komitetu rachują na to, że mają do rozporządzenia środki materyalne, stosunki, oraz pisma przez siebie kierowane („Słowo“ p. Godlewskiego, „Kuryer Codz.“ pana Libickiego). Zapewne, to są wszystko środki potężne i bardzo cenne: przy ich pomocy można zniszczyć niejednego pożytecznego pracownika, nie zdołają one jednak zdusić idei, — idei sprawiedliwości i prawdy.
Ale przypatrzmy się bliżej odpowiedzi Komitetu i zanalizujmy ją szczegółowo.
Komitet, nie mogąc odeprzeć faktu zmarnowania mej pracy, zamówionej i zakwalifikowanej do druku, usiłuje zatrzeć wrażenie tej krzyczącej niesprawiedliwości i odwrotnie: rzucić niekorzystne światło na moją osobę; a to za pomocą dwóch forteli:
1. Za pomocą zwalenia winy na mnie, dając do zrozumienia, że ja nie chciałem się (jakoby) porozumieć co do nadania dziełu, (jakoby) zbyt obszernemu, formy odpowiedniej dla początkujących, dla których było (jakoby) przeznaczone.
2. Za pomocą rzucenia czytelnikowi w oczy wszystkich sum (cytowanych po dwa razy), jakie mi były na różne cele kiedykolwiek wypłacone i niewypłacone, aby czytelnik, oszołomiony niemi, nabył wyobrażenia o mnie, jako o niewdzięczniku, człowieku nienasyconym i natrętnym w swych żądaniach.
Spróbujmy naprzód olbrzymim wysiłkiem woli stłumić w sobie wszelkie uczucie oburzenia; puśćmy przedewszystkiem w ruch tylko zimny aparat rozumu: rozbierzmy te dwa fortele Komitetu ze stanowiska ścisłej logiki, jak to czyni sędzia śledzcy w sprawie, nie dotykającej zgoła jego uczuć; przytem na samym wstępie posłuchajmy, co mówią świadkowie.


∗             ∗

Spotykając się przez długie lata z pp. St. Kramsztykiem i W. Kwietniewskim, wiedziałem dobrze, jakiego oni są o mej pracy zdania i jak ubolewają nad jej marnieniem w kancelaryi Kasy. Chcąc jednak w niniejszej mej odpowiedzi zachować największą ścisłość, udałem się do nich przed kilku dniami z formalnem pytaniem. P. Kramsztyk odpowiedział, że „o przeznaczeniu książki dla początkujących mowy być nie może“ — o ile sobie przypomina — mogła być w ocenie co najwyżej uwaga, iż „może za wiele jest cytat[1]“. P. Kwietniewski zaś odpowiedział: nie pamiętam już dziś dokładnie szczegółów, ale najlepszym dowodem, że dzieło pańskie zostało przez nas zakwalifikowane do druku bez żądania przeróbek jest fakt, że jeden z członków kasy wymawiał mi, jak mogłem zakwalifikować do druku dzieło tak kosztowne“. Że pamięć prof. Kwietniewskiego nie myli go w tym względzie, stwierdzają akta, które mi przed kilku dniami dał do przejrzenia redaktor „Biblioteki“: z aktów tych widać że p. Czajewicz na podanie swe, w którem oznaczył kosztorys na 2.856 rb. 66 kop. (już razem z honoraryum), otrzymał odpowiedź odmowną, a argumentem odmowy było żądanie „zmiany kosztorysu;“ żądania naukowe (?) „skrócenia“, „przeróbki dla początkujących“, były już w łonie samej kasy sfabrykowane później. Nie dziw, że szanowny prof. Kwietniewski wyraził mi swe gorące współczucie z powodu takiego obrotu sprawy i przy pożegnaniu dodał stanowczo: „w sporze z Komitetem Kasy słuszność jest całkowicie po stronie pańskiej“.
Na tem świadectwie ludzi, których charakter i wiedzę wszyscy cenimy wysoko, mógłbym poprzestać, ale nie z takim przeciwnikiem, jak Komitet Kasy; tutaj trzeba przejść stopniowo cały szereg dowodów, coraz bardziej ścieśniać obręcz żelazną, aż do takich nakoniec rozmiarów, aby nie była „za obszerną“; aby wszelki obrót przeciwnika w niej stał się już niemożebnym.
Przypuszczam więc, że przytoczone przezemnie wyżej zdania świadków nie były wypowiedziane, lub, że pomimo ich wypowiedzenia Komitet, bądź to na podstawie owego „może za wiele cytat“, bądź to na podstawie władzy supereksperta, miał formalne prawo odrzucić moją pracę; zobaczymy, czy miał prawo realne, a raczej racyonalne.
Komitet użył napozór bardzo dyplomatycznych argumentów odrzucenia: „należy przerobić dla początkujących“ i: „za obszerna“.
Rozumiemy dobrze użycie takich wyrażeń: są one nadzwyczaj dogodne, jako nieokreślone; śród nich można robić swobodne ewolucye; przytem mają tę dobrą stronę, że, wprowadzone w wykonanie, obniżają naukową wartość kisążki, a ztąd i jej autora. Na nieszczęście jednak Komitet zapomniał, że wyażenia te w stosunku do mej pracy nabierają znaczenia zupełnie określonego: ja bowiem nie przychodziłem z mą pracą, jako wolontaryusz, luzak (takich można śmiało uśmiercać takimi argumentami); ja przychodziłem, jako żołnierz regularny, t. j. jako współpracownik „Biblioteki Matemat.“, mającej pewien pisany program, oraz pewne konkretne jego wzory, zaakceptowane przez Kasę; to jest właśnie całe nieszczęście, albowiem wobec tego powyższe nieokreślone wyrazy nabierają, jak to zaraz zobaczymy, określoności; stają się klatką, z której nie tak łatwo się mimo zręczności wyśliznąć.
„Dla początkujących!“ — zważ, czytelniku: praca moja, to kurs gieografii, przeznaczony do seryi III-ciej „Biblioteki Matemat.“, najwyższy kurs gieografii, jaki istnieje w tej bibliotece; przed nim są dwie serye: I-sza i II-ga; jeżeli III-cia jest „dla początkujących“, to dla kogo I i II, ? zapewne dla niemowląt, co?
Ale niedość na tem; poszukajmy jeszcze dokładniejszej, konkretniejszej określoności: w tej samej seryi III wyszła Kosmografia Jędrzejewicza, w której autor, mając widać na względzie „początkujących“, używa w wykładzie trygonometryi sferycznej; w „Trygonometryi“ zaś p. Czajewicza tej samej seryi trygonometrya sferyczna stanowi przedmiot systematycznego wykładu.
I jeszcze nie dość: nie tylko, że serya III, do której należy moja praca, nie jest dla początkujących, ale co więcej: praca ta stanowi, wraz z kilku innemi, w tej seryi taką grupę, która, jako nie mająca kontynuacyi w seryi IV, musi być traktowana na poziomie wyższym, niż norma seryi III. Zasada ta została wskazana w przedmowie redaktora „Biblioteki“ do „Kosmografii“ Jędrzejewicza; przytem, jako drugi powód podniesienia poziomu, przytoczono, iż żadne dzieło o astronomii nie pojawiło się u nas od ćwierci wieku. Dla Gieografii Fizycznej powód ten urasta prawie do całkowitego stulecia, a więc ja miałem a fortiori prawo postaienia mej pracy na wyższym poziomie; więcej: nie było to tylko prawo, lecz obowiązek, a nawet zobowiązanie.
Czytelnik sądzi zapewne, że już wykazałem mą racyę; o nie, poczekajmy jeszcze: kto ma do czynienia z tak zwrotnym przeciwnikiem, musi być ostrożny: tu jest jeszcze wykręt, wprawdzie z pewną ofiarą. Komitet gotów powiedzieć tak: być może wyraz „dla początkujących“ był użyty zbyt pośpiesznie, cofamy go, ale przy „za obszerna“ stoimy twardo, a to zupełnie wystarcza do odrzucenia pracy. Wprawdzie Komitet nie posiada cnoty przyznawania się do błędów, ale gdy obóz jest zbyt zagrożony, lepiej cofnąć się z jednej pozycyi, aby utrzymać drugą. A więc: „za obszerna“, tak!
To jest zapewne w mniemaniu Komitetu już taka pozycya, z której sam dyabeł nie wyprze, bo któż może zabronić komuś, zwłaszcza znakomitemu „finansiście“, gdy jemu podoba się uznać, że coś jest „za obszerne“: powiadam, że za obszerne i basta!
Za pozwoleniem: szanowny Komitet zapomina, że w tej samej seryi III wyszły Zasady Fizyki pana Witkowskiego, złożone z dwóch tomów, a jeszcze nie ukończone! Dlaczegoż więc to, co u p. Nałkowskiego jest „za obszerne“, u p. Witkowskiego nie jest „za obszerne“, choć jest obszerniejsze? Skąd ta podwójna buchalterya?
Tak więc dowiedliśmy zdaje się, że zręcznie i szlachetnie pomyślane argumenty: dla „początkujących“ i „za obszerne“ okazały się w zastosowaniu do mnie, niestety, bezsilnemi[2].
Ale nie poprzestańmy jeszcze na tem, ścieśnajmy dalej naszą obręcz; albo może to wyrażenie nie parlamentarne? bo tak wygląda, jak gdybyśmy, uganiając się za jakimś zwierzem, który się wymyka, zapędzali go do coraz ciaśniejszej klatki; gotów więc jestem użyć innego wyrażenia: będę dawał Komitetowi w tych zapasach fory, albo robił ustępstwa; a więc.
Przypuśćmy, że wszystko, co wyżej powiedziane, jest z mej strony wierutnym łgarstwem, że dotąd prawda jest całkowicie po stronie Komitetu: i specyaliści orzekli przeciwko mnie, i praca moja jest za obszerna, i przeznaczona dla początkujących, i znakomici gieografowie z łona kasy potwierdzili toż samo. Albo, jeżeli Komitet woli, zrobimy przypuszczenie mniej skandalicznie kłamliwe — mianowicie, że Komitet ma prawo wydawania sądów, jakie mu się żywnie podobają bez potrzeby uzasadnienia, a nawet — sensowności.
Przy takich forach czytelnik sądzi zapewne, że zostanę powalony; że mianowicie Komitet w takim razie miał już na pewno racyę twierdzić stanowczo w swej odpowiedzi, iż moje „zażalenie“ (sic!) jest „nieuzasadnione“. — Bynajmniej!
Nie można wprawdzie wymagać, by np. pracodawca zawsze stawiał żądania rozumne, sprawiedliwe, ludzkie; pracownik nie ma prawa żądać ich uzasadnienia; ale w każdym razie ma jedno prawo: aby żądania te były przynajmniej wyraźnie sformułowane, bo inaczej nie mogą być spełnione.
Otóż nikt nigdy: ani ekspert, ani redaktor „Biblioteki“, ani żaden członek Komitetu, ani woźny komitetowy — nikt absolutnie nie sformułował mi jasno i szczegółowo, jakie przeróbki, poprawki, skrócenia[3] mają być dokonane: czego właściwie pod względem naukowym Komitet chce odemnie[4].
Ale uczyńmy jeszcze ostatnie usiłowanie ratunku: przypuśćmy, że instrukcya naukowa była, lecz ja, bezczelny zarozumialec, sądząc, że kto zajmuje się przez lat przeszło 20 gieografią i prowadzi jej wykłady, sam ma prawo rozstrzygać, co i jak ma byćnapisane w jego kursie; że ja, mówiąc krótko, otrzymawszy wyraźną i szczegółową instrukcyę zmian, nie zgodziłem się na nią. W takim razie Komitet kasy ma już chyba słuszność za sobą?
Tak ma, albowiem: Zmarnował społeczeństwu 500 rb., a mnie książkę, i to dlatego, że w niej było za wiele — nauki! — Zupełna racya!
Tak się przedstawia w świetle logiki pierwszy fortel Komitetu, zobaczmy teraz drugi.


∗             ∗


Na moje pytanie zwrócone do Komitetu, dlaczego zmarnował mój rękopis i nie wypłacił mi zań reszty honoraryum, Komitet wymienia skrzętnie i dodaje różne sumy, wypłacane mi od roku 1885 na różne cele, między innemi zaliczkę na honoraryum; czyni to przytem w sposób bardzo zręczny: powtarza te sumy po dwa razy i miesza je (lokalnie) z sumą kosztorysową, tak wyasygnowaną, jak i proponowaną. Tym sposobem odpowiedź na moje „nieuzasadnione zażalenie“ jest gęsto ozdobiona cyframi, które mają, nawet z plusem, kasować mą krzywdę. To „rzucanie garściami cyfr“, jak się wyraża w swej obronie Kasy zacny, ale aż nazbyt zgodny p. Prus („Kurjer Codz.“), jest właściwie metodą zasypywania oczu piaskiem czytelnikowi, nieumiejącemu myśleć dość logicznie i oryentować się dość szybko w sytuacyi.
Gdy zgromadzenie urzędniczo-finansowe wydaje błędny sąd o nauce, fałszywie charakteryzuje dzieło naukowe i stawia niemożliwe żądania co do jego przeróbek, to to jest zupełnie w porządku, a przynajmniej może być w porządku; to znaczy — może być szczere, naiwne, z obywatelskiego serca płynące. Ale gdy zgromadzenie takie umieszcza niewłaściwe pozycye różnych sum, gdy je miesza, to tu już można być pewnym, że nie zaszła mimowolna pomyłka, że to był fortel świadomy. Albowiem wyobraźmy sobie, że ja przychodzę do którego z tych panów, np. do dyrektora banku handlowego i kupuję papiery procentowe: kupuję raz papier np. za 800 rb., kiedyindziej za 200 rb., wreszcie przychodzę i żądam papieru za 1500 rb.; płacę 500 rb, chowam papier do kieszeni i zabieram się do wyjścia. Rzecz niewątpliwa, iż dyrektor banku z całą energią zażądałby wypłaty jeszcze 1000 rb. Cóżby wtedy było, gdybym ja odpowiedział: „zażalenie pańskie jest nieuzasadnione, albowiem, jak widać z notesu, wypłaciłem panu 13 lat temu 800 rb., 10 lat temu 200 rb., obecnie zapłaciłem 500; tym sposobem wypłaciłem panu razem 1500 rb., i na tem działalność moja się skończyła“. Dyrektor banku handlowego, jestem pewien, nie zadowoliłby się takiem „zakończeniem mej działalności“.
Przypuśćmy jednak (bo i tu pragniemy dać Komitetowi fory), że pozycye są zupełnie w porządku: że wszystkie wypłacone mi sumy przyjmiemy jako honoraryum za zamówioną książkę; to i tak suma ta nie przenosiłaby (jak już wspomniałem w pierwszej mojej odezwie) zwykłego honoraryum wydawców-przedsiębiorców (licząc i cenę książek, sprowadzanych zwykle na koszt wydawców). A gdzież korzyści drugiego wydania, które stanowią zwykle połowę honoraryum wydania pierwotnego z dodatkiem za nowe opracowanie?
Ale przypuśćmy dalej, że drugie wydanie jest fikcyą; przypuśćmy, że materyalnie jestem zupełnie wynagrodzony, to czyż sprawa jest skończona? — bynajmniej: pozostaje strata moralna zmarnowanego dzieła; lecz tej naturalnie „znakomici finansiści“ z pewnością nie zrozumieją!
Tak więc panowie: z której strony dotknę palcem forteczki panów, ukleconej z gliny przeciw mnie, rozsypuje się ona w gruzy, a z wnętrza wyziewa odór zgnilizny.
Takie postąpienie i taką odpowiedź Komitetu usiłują bronić literaci z jego łona, stojący na czele pism. A więc p. Libicki („Kurjer Codz.“) mówi: „Takie postąpienie Komitetu kasy godne jest tej poważnej instytucyi... i miejmy nadzieję, będzie przykładem! i t. d.“ Naturalnie inaczej nie może sądzić ten stróż prawa i sprawiedliwości: on to zainaugurował metodę takiego postępowania, t. j. metodę woltyżowania pozycyami sum; mianowicie w swej odpowiedzi, danej redaktorowi „Prawdy“, gdy ten wystąpił niegdyś w sprawie mej Gieografii. P. Libicki śmiał nawet stroić sobie żarciki z mej sprawy; jeżeli zapomniał, niech zajrzy do „Prawdy“ (1894, nr. 47). Ja mam dobrą pamięć, szanowny panie, i mam zwyczaj załatwiać zaległe rachunki...
Inny członek Komitetu — redaktor, p. Godlewski („Słowo“) dowodzi piórem jakiegoś „Raka“ (godło zdrowego postępu!), że w kasie Mianowskiego powinni być nie tylko uczeni, lecz i finansiści; naturalnie: powinni też być i kanceliści, kopiści, woźni oraz zamiatacze, ale wszyscy ci panowie, od finansistów włącznie, nie powinni mieć władzy nad duszami ludzi nauki, idei. Władzę nad takiemi duszami powinny mieć tylko dusze tego samego typu, dusze harmonijnie z niemi drgające, pod wpływem tych samych ideałów. A pod wpływem czego drgać może dusza groszoroba? Co przyśpiesza jej tętno? — kursa papierów procentowych! Gdyby tacy panowie nawet nie nadużywali swej władzy, to już sam fakt ich posiadania jej nad nami byłby dla nas obrazą!
Pan Godlewski dochodzi do takiej buty, iż głosi, że nikomu nie wolno się wtrącać do Komitetu kasy, bo „wolnoć Tomku w swoim domku!“ Przysłowie to jest do pewnej granicy słuszne, ale gdy ten „domek“ jest zbudowany za pieniądze społeczne, wtedy zbyt rozpierającego się „Tomka“ bierze się za kark i wyrzuca za drzwi, przy zastosowaniu znanego środka przyśpieszającego...
Muszę wspomnieć jeszcze o jednym na pozór drobnym, ale charakterystycznym szczególe odpowiedzi Komitetu w „Głosie“: odezwę moją nazwano tam „zażaleniem“, chcąc tym sposobem zbagatelizować i sprawę moją i osobę; przeciwko temu wyrażeniu protestuję w imieniu godności ludzkiej człowieka skrzywdzonego. Komitet może bezprawnie obciąć kosztorys mej książki do poziomu, uniemożliwiającego jej wydanie, może żądać zmian rzeczy, o których nie ma wyobrażenia, ale nie wolno mu traktować mnie, jak swego woźnego: odezwa moja nie była zażaleniem, lecz oskarżeniem Komitetu, że nie dopełnił ani moralnego, ani materyalnego zobowiązania, przyjętego względem mnie za pośrednictwem „Biblioteki Matematycznej“ — to znaczy: a) zmarnował moje dzieło, b) nie wypłacił mi reszty honoraryum.
Powyższych moich wywodów nie zdołają obalić ani „jedyni w swoim rodzaju organizatorowie“, ani „znakomici finansiści“, ani patentowani „magistrowie“ groszoróbstwa, ani woltyżerowie prawa, ani „sumy rzucane garściami“, ani nawet najbardziej utalentowani literaci, miłujący zgodę i znakomitych finansistów — a to dopóki sumienia ludzkie odczuwać będą sprawiedliwość, a mózgi ludzkie funkcyonować według zasad logiki.
A gdyby nawet społeczeństwo nasze było tak apatyczne, tak obojętne na losy nauki, tak znieczulone na krzywdy, tak niezdolne do logicznego myślenia, że żadna dusza nie przyjęłaby w mym proteście udziału, żaden głos nie poparł słów moich[5], to i tak pozostanę spokojny — spokojny o sąd przyszłości: ta karta z historyi działalności Kasy nie przyniesie wam zaszczytu, panowie[6].





  1. Cytaty, prócz celu ułatwienia czytelnikowi dalszych studyów, miały jeszcze ten cel, że po ukazaniu się mej „gieografii rozumowej“ i „gieograficznego rzutu oka na dawną Polskę“ puszczono na mnie całą sforę krytyków, którzy chcieli na podstawie przestarzałych elementarzy poprawiać to, co ja traktowałem na podstawie monografii. Odpowiedzi moich klika redakcyjna, ściśle związana z Komitetem kasy, nie przyjmowała, jako „za obszernych“ (oj ta „za obszerność!“: już dwa razy zaważyła ona na mojem życiu i to ze strony tej samej kliki, protegującej pewnego benjaminka-geologa).
  2. Obok powyższego dowodu konkretnego dla kancelistów, przytaczam tu dowód rozumowy, naukowy — uzasadnienie dla tych, co się na gieografii znają. Otóż gieografia fizyczna musi być znacznie obszerniejsza od kosmografii Jędrzejewicza, albowiem: 1) jest, formalnie biorąc, nauką złożoną z gieologii, hydrologii, klimatologii, biologii. 2) Jest nauką bardziej konkretną, rozpatrującą zjawiska blizkie. 3) Jest nauką mniej ścisłą, zatem dającą pole do różnych teoryj, co zwłaszcza we wstępie historycznym musi się odbić na obszerności. 4) Dlatego wielka dysproporcya tych dwóch części we wszystkich podręcznikach gieograficznych. 5) Moja gieografia fizyczna musiała być jeszcze wyjątkowo obszerna dla tego, że musiały wejść do niej niektóre części gieografii astronomicznej (kształt ziemi, kartografia itd.), które albo tylko pobieżnie, albo całkiem nie były uwzględnione u Jędrzejewicza. 6) P. Czajewicz żądał odemnie wyraźnie, i zupełnie słusznie, ażebym gruntownie traktował kartografię, gdyż inaczej musiałby nią obciążać swą trygonometryę kulistą.
    Z tego czytelnik, znający się na rzeczy, zrozumie, że ja zdawałem sobie dobrze sprawę z tego co mam pisać, i że, choć pisałem po nocach, nie traktowałem rzeczy przez sen, jak Komitet Kasy, który, dziwnym zrządzeniem ironii losu, rościł sobie prawo bezceremonialnego rozporządzania się mą książką, a ztąd do pewnego stopnia i życiem jej autora.
  3. Zresztą za przeróbki książki, napisanej według umówionego programu, należy mi się osobne honoraryum: czyż który z panów komitetowych każe np. krawcowi swój zamówiony u niego obszerny garnitur darmo przerabiać na swego małego synka i to jeszcze bez wskazania na którego? Tymczasem Komitet, zamiast powiększyć płacę za nadkompletną robotę, chciał zmniejszyć koszt wydawnictwa i obciął kosztorys p. Czajewicza z 2856 r. na 2000 r. Tutaj małe pytanie: dlaczego moja książka, potrzebująca do zrozumiałego wykładu wielu niezbędnych map, wydawała się za drogą, a fizyka Witkowskiego nie, choć kosztowniejsza? Obcięciem kosztorysu p. Czajewicza i bezprawnem żądaniem odemnie darmo nadkompletnej i destrukcyjnej, a przytem nieokreślonej roboty, Komitet sparaliżował działalność p. Czajewicza, uniemożliwił wydawnictwo. Na odezwy zaś, tak moją, jak i pana Czajewicza, pozostał głuchym.
  4. Już po napisaniu tych słów dowiedziałem się od jednego z dawnych członków Komitetu, że jeden z tych ostatnich żądał usunięcia gieologii z mej gieografii! Jestto jedyne, choć spóźnione sformułowanie żądań, którego przedtem nikt mi nie zakomunikował; muszę tu jednak zaraz wyznać, że gdyby nawet zakomunikowanie takie w swoim czasie nastąpiło, nie byłbym w sanie go spełnić: kto stawia takie żądanie, ten dowodzi, iż nie posiada pojęcia, nie tylko o gieografii i gieologii, ale wogóle o żadnej nauce, albowiem form gieograficznych nie można wyjaśnić bez gieologii, a wyjaśnienie zjawisk jest zadaniem każdej nauki. Muszę tu jednak dodać, iż żądanie usunięcia gieologii, będąc nie naukowcem, było sprytnem: Kasa bowiem wydała podręcznik gieologii (p. J. Siemiradzkiego), którego bezsensa i sprzeczności ja wykazałem swego czasu w Prawdzie.
  5. Rzeczywiście: już cztery lata upłynęło od czasu ogłoszenia tego protestu i ani jeden głos nie odezwał się w tej sprawie! — Ach prawda: odezwał się głos jeden, o którym mowa w artykule następnym!
  6. Jeżeli czytelnik zechce wniknąć w istotę całego tego epizodu, niech zajrzy do mego artykułu: „Skandale jako czynniki ewolucyi“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.